W czwartek poznym wieczorem Bure zaczely szalec, wiec Przemek postanowil, ze zrobi im jeszcze maly bieg. Zabral Balroga, Belke i Jolly i ruszyl rowerem "w las". Jakis czas potem dostalam telefon: oczywiscie Mlody blysnal pomyslem i postanowil zagrac alfe. W jaki sposob? Zaprezentowac, ze on ma inne zdanie i dalej nie biegnie.

Oczywiscie ponownie Juziowi nie wyszlo, bo umknelo mu, ze zatrzymanie roweru, Przemka, Belki i Jolly, to jak zatrzymywanie pociagu towarowego.

Drugie - jak sie chce taki pociag zatrzymac, to sie go hamuje, a nie staje na torach przez pedzaca lokomotywa.

Jaki jest efekt - kazdy wie (nie bedzie krwawo, bo nikt mlodego nie przejechal, choc bardzo sie staral).
W kazdym razie Mlodego przekoziolkowalo - polozyl sie kolo drogi i uznal, ze wlasnie umiera. W takich wypadkach zwykle robi sie dwie rzeczy:
1) sprawdza sie, czy u psa wszystko jest na miejscu i czy czegos mu nie brakuje. Jesli nie, to trzeba psu ostro wytlumaczyc, ze takie mazgajstwo sie nie oplaca.
2) jesli psu rzeczywiscie cos jest, to mozna zaczac wpadac w panike i umawiac sie z wetem.
Ale Przemek od razu przeszedl do punktu drugiego i zadzwonil do mnie. Wzielam auto i polechalam po ofiary. Na miejscu powitala mnie cala czworka. Na wlasnych nogach. Zaladowalismy rower i bande, a w drodze do domu wytlumaczylam Balrogowi, ze lepiej, aby mu nic nie bylo. Bo musi pamietac, ze jestem hodowca, i jesli cos mu jest i stanie sie bezuzyteczny, to go uspie albo sprzedam, bo po co karmic darmozjada. Gdy dojechalismy do domu Maly wystraszony jak diabli wybiegl z auta i robiac kolka po podworku pokazywal: "Nic mi nie jest!, "Nic mi nie jest!"....
W calym zamieszaniu wpadl jednak na Jolly. Jolly skoczyla na Belke. Belka sie odwinela....i oberwalo sie Wiewiorce, ktora wlasnie znalazla sie "w zasiegu".
Efekt tego dnia: Mlody nadal robi kolka po podworku: "Nic mi nie jest!, "Nic mi nie jest!", a Wiewior zmienil chwilowo nicka na "Golota"...