Jeszcze sobie coś przypomniałam. Zawsze jak idę do kuchni, to Mila oczywiście podąża za mną. Zadowolona, bo wie, że ja i pomieszczenie z żarciem to tylko posiłek dla niej (ludzkie przygotowuje Piotrek). Zazwyczaj wychodzi szczęśliwa, najedzona, ale czasami spotyka ją zawód.

Jak widzi, że sięgam po łyżkę, a później (to warunek konieczny, żeby dała dyla) wodzę dłonią po lodówce (tam stoją jej lekarstewka), niby nigdy nic kładzie uszka i cichaczem wychodzi do pokoju. Doskonale już wie, że połączenie łyżka + góra lodówki = tran. Taka jest wtedy słodka. Jak się ją zawoła, przychodzi, ale jak na skazanie...