Imin spędził bodaj jedną (może dwie?) noce u Grześka, miał być "współwłasnością" Grześka i Olgi. Plątała się tam jeszcze była właścicielka Imina, która ponoć chciała psa odzyskać. Towarzystwo się pokłóciło i zaczęły się schody. W międzyczasie pies miał iść na "szkolenie stacjonarne", nawet jakiś czas tam spędził. Z tego, co pamiętam z relacji, Imin nie mógł być u Olgi w domu. a Grzesiek bardziej chciał zawalczyć o 'swoje racje" z Olgą, niż pamiętać o psie. Podobno została spisana umowa na Olgę, jako właścicielkę. Niedługo potem zaczęłam spotykać na spacerach dziewczynę, która widywała się z Olga na szkoleniach (Alteri chyba). Bywała tam z Honey i drugą, zaadoptowaną (później niż Imin) suczką wilczaka. Podpytywałam o Imina ale nic, cisza....jakby psa nie było. Ostatni raz pytałam w styczniu tego roku.
Wszyscy, którzy wzięli Imina na swoje barki są za niego odpowiedzialni i w głowie mi się nie mieści, że słowem nie wspomnieli o jego losach Margo.
Brak odwagi cywilnej? Całkiem inne pobudki niż ratowanie psa? Nie wiem, ja tego nie jestem w stanie ogarnąć. A dołożenie zdjęć, w takiej sytuacji to już jest szczyt ludzkiej podłości i perfidii

Mam nadzieję, że iminowi "wybawcy" nigdy więcej nie dotkną się do żadnego, potrzebującego psa, dla jego własnego dobra ;( Cokolwiek z psem się działo, jego hodowca tym ludziom zaufał i odrobina zwykłej przyzwoitości wystarczyłaby aby poinformować o tym, co się dzieje.