O wczorajszych zawodach w Brennej na pewno można powiedzieć jedno; było... mokro, BARDZO mokro. Nie sądziłam, że zniosę 6 godzin na górskich szlakach praktycznie cały czas w ulewnym deszczu, ale jakoś się dało. Wróciliśmy na metę przemoknięci i przemarznięci do szpiku kości, ale jak zwykle świetna atmosfera zrekompensowała wszelkie niedogodności.
Zdjęć nie ma. Jacek na szczęście nie zabrał aparatu, bo by się jeszcze rozpuścił.