Ja w dwóch słowach: to nie nauka odbierania kości. To raczej budowanie wzajemnego zaufania: ja uczę się ufać, że Dew nie walnie zębami a Dewi uczy się, że ja nie nastaję na jej kości. Bezcenne, gdy ma się w domu dwuletniego szkraba. Dewi ma szyję a Synalek ma ręce bez siniaków. Dewi może też dostać szyję w biurze w kuchni i wszyscy mogą w tym czasie zrobić sobie kawę.
Nie znaczy to, że przy każdej kości czy szyjce musimy coś sobie udowadniać.
Dodatkowo - to miłe, jak Twój pies wtyka Ci pod pachę wędzone ucho je tam "zakopuje" - w jego mniemaniu to najbezpieczniejsze miejsce - albo leci z pyskiem i prośbą, żeby kawałek pychoty zaklinowany na zębach mu z pyska wyjąć, bo przeszkadza.
To o to w tym wszystkim, moim zdaniem, chodzi.
__________________
|