Wreszcie udało mi się dorwać do komputera więc mogę opowiedzieć trochę o pierwszym dniu i nocy. W samochodzie mała przez pierwszych kilka, a nawet kilkanaście minut wyła do momentu aż ochrypła. Potem się położyła i wstawała co pewien czas po to tylko żeby popiszczeć. Ale w domu...tu poczuła się od razu jak u siebie. Weszła do domu i ... zaczęło się. Ledwie udało mi się ją oderwać od obrusu (a kto powiedział że na stole musi być obrus), dobrała się do kwiatków (kto to widział żeby miały tyle ziemi), próbowała ukraść buta siostrze (w jednym przecież też się da chodzić), przegryźć kable (dawniej ludzie też nie mieli telewizji i światła a jakoś żyli), nasikać kilka razy w domu mimo pobytu na dworze (przecież na dwór się wychodzi po to żeby się bawić, a pani i tak posprząta), wejść pod kanapę i zaklinować się(no co tam jest fajnie), itd. Trzeba przyznać że apetyt ma spory, ale jak na to ile się rusza to nie jest dużo. Ma też dziwną metodę zeskakiwania z kanapy. Nie robi tego jak większość psów najpierw przób potem tył tylko skacze na cztery łapy naraz. Wygląda to komicznie. Jedno tylko ją wystraszył...spotkanie z Luzakiem (naszą fretką), on ją gonił a ona nie wiedziała co zrobić z tym fantem. Noc była w miarę spokojna, pewnie dlatego że na razie nie daje rady wejść na moje łóżko. To wszystko na razie. Możecie być jednak pewni że będe pisać informacje z placu boju

dopóki mi starczy sił (daje sobie kilka dni).